środa, 9 czerwca 2010

Wspaniałe bzdury i precle + Inkwizytor




Thrillery medyczne traktuję jako czytadła dla zabicia czasu. Są równie potrzebne jak filmy klasy "B", przy których można wyłączyć myślenie i poddać się efekciarskim, reżyserskim zagrywkom mającym przyprawić nas o dreszczyk emocji. W depresyjnej, szarej, ciężkiej codzienności takie produkcje, na których może i nie nadzwyczaj przyjemnie, ale bez irytacji "marnuje się" czas, są niezbędne jak chwile oddechu i bezładnego oderwania od rzeczywistości.

Zawsze będę zdania, że potrzebujemy całego wachlarza gatunków literackich dla naszej duchowej i umysłowej pożywki - zarówno wielkiej literatury, jak i najzwyklejszych głupot (co nie znaczy, że chodzi o książki głupie same w sobie!) - zarówno arcywielkiego i nudnego "Fausta" Goethego, jak i wspaniale, przepysznie wręcz beztroskich kryminałów Erle'a Stanleya Gardnera, a nawet niesamowicie i rozkosznie sentymentalnej i przesłodzonej (aż do bólu zębów) tudzież monotonnej Lucy Maud Montgomery, w której dawniej się zaczytywałam (i do której nadal mam wielki sentyment).

Właśnie po to - dla odłączania przeciążonego codziennością umysłu - potrzebne są nam filmy klasy B i książki pokroju "Inkwizytora". Żadnych zaskoczeń, żadnego wysiłku dla intelektu (niech poniesie nas narracja!) - banalna opowieść z dreszczykiem, potrzebna w tym czasie, w którym czujesz, że przeczytanie jeszcze jednej pozycji Dostojewskiego doprowadziłoby cię do nerwowego załamania.

Wiesz, że nic cię nie zaskoczy i nie zachwyci. Wiesz, że w gruncie rzeczy, nie jest to wcale godne większej uwagi. Ale wzdychasz z ulgą - jak dobrze, że literatura to nie tylko XIXwieczna Rosja i Proust!

Można jeść rybę fugu i czuć się jak śmietanka elit, ale potrzebne nam są też precle i najzwyklejsze solone paluszki.
A czasem nawet odgrzewany, nie do końca strawny i niezby pożywny kotlet.








Peter Clement - Inkwizytor
(Rebis, Poznań 2007)


A co do "Inkwizytora"...

Stawiam szóstkę zamiast przeznaczonej dla standardowych wyrobów siódemki, ponieważ wyjaśnienie idei morderstw i tożsamości zabójcy wydało mi się dziwnie naciągane.

Mam wrażenie, że Clement po prostu dostał od wydawcy zamówienie na kolejną książkę, zatem myślał,myślał, aż w końcu sklecił jakąś intrygę.

Solone paluszki, choć nieco gorszej jakości...

Jeśli ma się akurat ochotę...

Jednym słowem - thriller medyczny jakich wiele.

6/10