Julita Bator – „Zamień chemię na jedzenie”
(Znak, Kraków 2013)
„Przeżyłam niemały wstrząs, gdy pewien znajomy gospodarz
przestrzegł mnie na przełomie maja i czerwca przed kupowaniem kalafiora,
ponieważ jego wzrost jest jeszcze wówczas sztucznie wspomagany tak intensywnie,
że pracownicy zatrudnieniu przy zbiorach mają poparzone ręce”.
Książki tej nie napisał chemik ani dietetyk, lecz matka, która
starała się dostarczyć swym dzieciom, chorującym po niektórych produktach
spożywczych, możliwie najzdrowszy pokarm. Nie znajdziemy tu więc wyczerpujących
analiz chemicznych, zdrowotnych i innych faktów związanych z żywnością
produkowaną na masową skalę, lecz wypływające z doświadczenia i zdrowego
rozsądku porady, które mogą pomóc nam zminimalizować szkodliwość przemysłowo
przetwarzanego jedzenia.
Jak nietrudno się domyślić, najlepiej jest założyć własny ogród
warzywny, mieć drzewa owocowe, hodować zioła w doniczkach i zaprzyjaźnić się na
śmierć i życie ze świętszymi od papieża rolnikiem, rzeźnikiem i masarzem, czyli
pij mleko prosto od krowy i jedz pomidory z własnego krzaka – do takich
wniosków nie potrzeba nam żadnych książek. Ta trzyma poziom amatorskiego bloga
o zdrowym trybie życia i nie mamy co liczyć na specjalistyczną wiedzę albo
chociaż głębsze rozwinięcie tematu (np. ani słowa o tym, dlaczego to niby syrop
glukozowo-fruktozowy jest tak kontrowersyjny, ani też napomknienia chociażby o
tym, że mleko sojowe jest niewskazane dla zdrowia). Mimo wszystko warto
przewertować ten tytuł i spisać sobie kilka cennych uwag – w końcu kto na co
dzień ma czas i ochotę, by samodzielnie dowiadywać się na czym polega proces
UHT czy homogenizacji? A powinniśmy to
wiedzieć. To i o wiele więcej.