wtorek, 6 października 2015

Tancerze w żałobie


Markery Allingham – Tancerze w żałobie
(Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014)

Najgorszy w tym kryminale jest na wskroś flegmatyczny detektyw Campion, który właściwie snuje się z kąta w kąt, praktycznie niezainteresowany śledztwem. Co prawda na początku książki chciał jedną kobietę zdzielić, drugą pocałować, ale czytelnik szybko dochodzi do wniosku, że żadnych gwałtownych porywów u jegomościa nie uświadczy. Właściwie to nie wiem, dlaczego wszyscy chcieli jego pomocy, bo Campion jedynie przechadza się między postaciami, i to w mocno ospałym tempie, nie wykazując żadnego zaangażowania. Jest niby jakiś tragiczny wątek miłosny między nim a żoną aktora, któremu miał pomóc, ale jest on równie poruszający, co romans kija od szczotki z mopem. Nawet mnożenie zgonów nie przydaje historii ani tempa, ani suspensu. Jeżeli czytelnik nie wpadnie na to, kto jest mordercą, to jedynie dlatego, że ani narrator, ani detektyw nie czynią najmniejszej rzeczy, która mogłaby go w ogóle zachęcić do jakiegokolwiek intelektualnego wysiłku. Do tego w formie przebija się jakaś ociężała wola liryzmu, której nie daje się w nic sensownego przekuć – tak jakby autorka żałowała, że zamiast kryminału nie pisze romansu albo ambitnej powieści obyczajowej. Nie mogę się również oprzeć wrażeniu, że tłumaczka często nie wiedziała, co właściwie czyta, i co ma z tym zrobić. Na koniec pozostaje zupełnie niedorzeczne rozwiązanie intrygi.