poniedziałek, 10 listopada 2014

Wesele Figara

Pierre Augustin Caron de Beaumarchais – “Wesele Figara”
(wolnelektury.pl)

Figaro, sługa hrabiego, ma żenić się z pokojówką Zuzanną. Ale hrabia, pies na baby, zgodnie ze zwyczajem dawnego feudała, żąda prawa „pierwszej nocy”. Figaro wraz z ukochaną obmyśla więc intrygę, która zapobiegnie planom ich pana.

„Wesele Figara” zrewolucjonizowało teatr, jest to sztuka ze wszech miar genialna i niepowtarzalna. Tak mówią. Tyle, że ja tego nie widzę. Sam tłumacz, Boy-Żeleński, pisze we wstępie: „Uderzające jest, ile wad i nieprawdopodobieństw wykazuje ta sztuka wzięta pod skalpel krytycznej analizy. Zdaniem Sainte-Beuve'a akcja łamie się w akcie III, w dość niesmacznej sentymentalnej scenie, gdy Marcelina poznaje w Figarze własnego syna. Sarcey zwraca uwagę, jak logicznie słabo nakreślona jest rola samego Figara: ma on pozory niespożytej czynności, a właściwie nie robi nic, wszystkie jego intrygi okazują się zawodne lub bezużyteczne, nic z tego, co przewiduje, się nie sprawdza, a wszystko robią inni lub przypadek.” Od siebie dodać mogę, że komedia owa jest zaskakująco nudna (najciekawszy jest właśnie wstęp tłumacza). Ze wszystkich sztuk scenicznych, jakie dane mi było przeczytać, ta okazała się najlichszą. Czyż mamy tu do czynienia z dziełem, które olśniewa na deskach teatru, ale poza nim traci cały swój urok? Możliwe. Tego nie będzie dane mi sprawdzić. Jedyne, co mogę stwierdzić, to fakt, że lektura nużyła mnie, i to bardzo. Wiem, że utwór jest z innej epoki (która – tak apropos - winna nazywać się Zaciemnieniem), a gusta są rozmaite, ale naprawdę ciężko mi pojąć, co ma być śmiesznego w pięknym jak dziewczyna trzynastolatku, który lata za każdą spódniczką, niezależnie czy to młodziutka służka, czy pani hrabina, albo że hrabia zaleca się do żony, biorąc ją mylnie za kochankę... a za swoją (kolejną!) niewierność nie zostanie w żaden istotny sposób ukarany.


Doceniam pomysł i intencje autora, ganiącego nadużycia i hipokryzję arystokracji (w tym niesprawiedliwe traktowanie kobiet) – sługa śmie bronić narzeczonej przed wszechmocnym panem, i to nie za pomocą sztyletu i przelewu krwi, głosząc patetyczny poemat nad ciałem zmarłego (który, by publiczność dworska się nie burzyła, musiałby okazać się tyranem dręczącym lud, przynoszącym ujmę arystokracji), ale dzięki intryżce, na końcu której służba jedynie pochichocze nad zakusami hrabiego. Natomiast myli się sam autor, i to myli się straszliwie, nazywając Figara „arcywygą”, bo wychodzi z owego rzekomego spryciarza, wbrew intencjom twórcy, jedynie pozorant, który w istocie nie panuje nad akcją zdarzeń i omal sam, przez pomyłkę, nie daje się ponieść zazdrości. Owszem, potrafi się wykazać celną ripostą, ale na tym kończą się jego talenty w „Weselu…”. Pod koniec jedna z bohaterek śpiewa do publiczności, by wybaczyła: „rozsądku zgrzyt”. Niestety, nie mogę – wpierw musiałabym się choć odrobinę bawić.