poniedziałek, 23 września 2013

Piotruś Pan


J. M. Barrie - Piotruś Pan
(Nasza Księgarnia, Warszawa 1974)

Zniechęcona disneyowską wizją, nigdy nie sięgnęłam po kurzącego się na półce „Piotrusia Pana”. Teraz, poznawszy książkowy oryginał, jakoś nie czuję, że cokolwiek straciłam.

Zacznę od tego, co mi się podoba – logika autora. Żeby Piotruś nie mógł rzeczywiście dorosnąć, nie może pamiętać ani gromadzić doświadczeń.  Musi żyć chwilą, nie rozważać ani nie wspominać. Przez to jest – jak pisze o nim sam twórca - wesoły, niewinny i bez serca. Nie wyobrażam sobie, by u Disneya przeszła podobna postać, tzn. Piotruś, który niekoniecznie rzuciłby się ratować spadającego towarzysza (chyba, że widziałby w tym coś zabawnego i miał powód do samopodziwu) albo który rychło zapomniałby nie tylko o Haku, ale i o Dzwoneczku po ich śmierci. Poza tym... wyobrażacie sobie disnejowską wersję płaczącą przez sen i Wendy biorącą go na kolana, by go utulić? Piotrusia w żywicy i w liściach wciąż na nowo wypłakującego ból i cierpienie w kompletnej nieświadomości, po to, by świadomie być jedynie beztroską, naiwną radością, podatną na zranienia przez doświadczenie niesprawiedliwości, ale kompletnie o tym zapominającą, tak jak o swych własnych przygodach, wrogach i przyjaciołach, wciąż i wciąż od nowa?  Że nie wspomnę o zabijaniu...

Co mi się nie podobało? Właściwie wszystko inne – kpiarski ton autora i jego pomysły po prostu nie trafiają w moje gusta. Śmieszne było co prawda zdanie, z którego wynikało, że gdy Piotruś wychodził, jego towarzysze odnajdywali w pobliżu ich domostwa jakieś zwłoki (rezultat nocnych przygód), i ogólna lekkość w traktowaniu śmierci i krwi – bo w Nibylandii śmierć to przygoda – ale kompletnie nie pochwycił mnie nastrój tej książki i – niestety – nie potrafiłam się przejąć losem przedstawianych postaci (po prawdzie to lwia część bohaterów, jeśli nie wszyscy, budziła we mnie irytację). Powiem wprost – nudziłam się, przeskakiwałam akapity, chciałam jak najszybciej skończyć. Być może jednak książka spodoba się tym, którym w dzieciństwie serca szybciej biły na myśl o Indianach i piratach. Ja do nich nie należę.


P.S. Ta okładka jest odrażająca! Czy tylko mnie się wydaje, że ten bezuszny Piotruś z głową kosmity mówi: „Zaśnij słodko, to zjem twój mózg”?