Simon Beckett – Szepty zmarłych
(Amber, Warszawa 2011)
Kiedy zdecydowałam się wreszcie sięgnąć po thrillery medyczne i
temu podobne bestsellerowe sensacje, starałam się mimo wszystko znaleźć jakieś
pozytywne strony sztampowych, schematycznych, często niepotrzebnie
rozwleczonych historii. Jednak chyba czas w ogóle przestać wspominać o
podobnych książkach, bo ile razy mogę napisać: „można przeczytać, na szczęście
– nie trzeba” albo: „jeśli już naprawdę nie macie nic innego do czytania w
autobusie”... Naprawdę – byłoby zbyt wiele takich notek.
Seryjny morderca kontra patolog sądowy. Papierowe postaci,
zupełnie bezpłciowy główny bohater, naciągana, schematyczna fabuła i boleśnie
przewidywalne zagrania. Wiemy, kto zginie, a kto NA PEWNO przeżyje – wiemy
także, gdzie pojawiają się zmyłki i jakiego będą one rodzaju. Tożsamość zabójcy
jest tak zaskakująca, jak wschód słońca na wschodzie, a czytelnik oswojony z
gatunkiem już przy opisie pierwszego miejsca zbrodni będzie umiał odpowiedzieć
na każde pytanie, nad którym bohaterowie będą się głowić jeszcze przez wiele
stron. Do tego banalnie prosty język do szybkiego wchłonięcia ogólnej nijakości.
Faktycznie, bestseller.