środa, 18 marca 2020

Emilka szuka swojej gwiazdy



L. M. Montgomery – Emilka szuka swojej gwiazdy
(Nasza Księgarnia, Warszawa 1994)

Chcecie przekonać się, jak bardzo się zmieniliście? Przeczytajcie książkę, którą skończyliście lata temu. Nie dziwi mnie, jak wiele zapomniałam z fabuły (niemal wszystko!), ale dziwi mnie, jak wiele z niej mnie teraz irytuje. Gdyby tak samo było przed laty, na pewno nie zapomniałabym niemiłych odczuć.

Wiem, że autorka pisała sporo na zasadzie odcinania kuponów od Ani, która przyniosła jej sławę – były to zbyt łatwe pieniądze, by gładko można było z nich zrezygnować. Czy to przez to powtarzała się w wątkach? Emilka znowu robi za medium, co jest niezwykle nudne. Owszem, w pierwszej części trylogii cudowne odnalezienie było całkiem zgrabnie wplecione w historię, pomimo ewidentnych braków w kreacji postaci. Teraz jednak autorka przegięła, nie tylko zniżając się do powtórki z rozrywki, ale po prostu bardzo kiepsko opisując całe zajście z szukaniem zaginionego chłopca i robiąc z tego większe dziwactwo, niż to konieczne (nieumiejąca rysować Emilka rysuje przez sen, przez sen!!!, dom, w którym przypadkowo uwięziło się dziecko).

Inne rzeczy też denerwują – taki chyba trzydziestoletni Dean już w poprzednim tonie patrzył na młodziuteńką Emilkę z myślą czy mógłby kiedyś się z nią ożenić. Ale co wydawało się jedynie westchnieniem samotnego człowieka, który jest bardziej romantyczny niż trzeźwo myślący, tu się robi prawie niesmaczne.

Wtręty odautorskie robią się nieco dziwne i nie wykluczam, że autorce strasznie nie chciało się pisać tej powieści. To by wyjaśniało brak dobrego konfliktu, mimo, że bohaterka przebywa teraz u jeszcze surowszej ciotki, czy powtarzanie scen (podsłuchiwanie z ukrycia). Męczy też, że – tak jak w poprzednim tomie – co rusz ktoś mówi Emilce, że nie jest pięknością, a mimo to ciągle ma wianuszek adoratorów (z których teraz niemal każdy usiłuje ją całować).

Tłumaczka parę razy użyła słowa „przysłowiowy” – kurczę, to już w latach 90-tych zaczęła się ta chora maniera?!

Ech, jeszcze jeden tom, by domknąć ten powrót do dzieciństwa…