L. M. Montgomery – Emilka szuka swojej gwiazdy
(Nasza Księgarnia, Warszawa 1994)
Chcecie
przekonać się, jak bardzo się zmieniliście? Przeczytajcie książkę, którą
skończyliście lata temu. Nie dziwi mnie, jak wiele zapomniałam z fabuły (niemal
wszystko!), ale dziwi mnie, jak wiele z niej mnie teraz irytuje. Gdyby tak samo
było przed laty, na pewno nie zapomniałabym niemiłych odczuć.
Wiem,
że autorka pisała sporo na zasadzie odcinania kuponów od Ani, która przyniosła
jej sławę – były to zbyt łatwe pieniądze, by gładko można było z nich
zrezygnować. Czy to przez to powtarzała się w wątkach? Emilka znowu robi za
medium, co jest niezwykle nudne. Owszem, w pierwszej części trylogii cudowne
odnalezienie było całkiem zgrabnie wplecione w historię, pomimo ewidentnych
braków w kreacji postaci. Teraz jednak autorka przegięła, nie tylko zniżając
się do powtórki z rozrywki, ale po prostu bardzo kiepsko opisując całe zajście z
szukaniem zaginionego chłopca i robiąc z tego większe dziwactwo, niż to
konieczne (nieumiejąca rysować Emilka rysuje przez sen, przez sen!!!, dom, w
którym przypadkowo uwięziło się dziecko).
Inne
rzeczy też denerwują – taki chyba trzydziestoletni Dean już w poprzednim tonie
patrzył na młodziuteńką Emilkę z myślą czy mógłby kiedyś się z nią ożenić. Ale
co wydawało się jedynie westchnieniem samotnego człowieka, który jest bardziej
romantyczny niż trzeźwo myślący, tu się robi prawie niesmaczne.
Wtręty
odautorskie robią się nieco dziwne i nie wykluczam, że autorce strasznie nie
chciało się pisać tej powieści. To by wyjaśniało brak dobrego konfliktu, mimo,
że bohaterka przebywa teraz u jeszcze surowszej ciotki, czy powtarzanie scen
(podsłuchiwanie z ukrycia). Męczy też, że – tak jak w poprzednim tomie – co
rusz ktoś mówi Emilce, że nie jest pięknością, a mimo to ciągle ma wianuszek
adoratorów (z których teraz niemal każdy usiłuje ją całować).
Tłumaczka
parę razy użyła słowa „przysłowiowy” – kurczę, to już w latach 90-tych zaczęła
się ta chora maniera?!
Ech,
jeszcze jeden tom, by domknąć ten powrót do dzieciństwa…