Jacek Roy – Fałszerz w złotych ramach
(Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1976)
„W roku 1972 pewien kolekcjoner francuski nabył w Madrycie
nieznane dzieło El Greca. Ponieważ obraz podlegał ustawie o ochronie dzieł
sztuki, przebiegły Francuz zastosował chwyt szczególny: na El Grecu kazał wymalować
portret hiszpańskiego następcy tronu Carlosa i w ten sposób płótno przeszło
gładko kontrolę graniczną. Kiedy w Paryżu dumny właściciel El Greca polecił
konserwatorowi zmyć z oryginału maskujący go portret i ten to uczynił –
pojawiło się na płótnie oblicze... generała Franco.”
„Jak znakomitym [Dawid Stein] był fałszerzem, niechaj świadczy
fakt, że sam Picasso autoryzował jeden z przedstawionych mu przez Steina
rysunków, a wystawę dzieł Chagalla, które niemal wszystkie były wykonane przez
Steina, zaszczycił swą obecnością sam… Chagall!”
Chociaż fałszerstwo jest niezaprzeczalnie czymś złym, całkowite
wypaczenie rynku sztuki, na którym nazwisko twórcy przekłada się na kwotę, a
dzieło jako takie nie liczy się wcale, zakłamanie marszandów i snobizm nowobogackich
kolekcjonerów sprawiają, że po cichu jednak kibicuje się fałszerzom. Ale o ile
Hana von Megeerena (z polecanej na tym blogu książki „To ja byłem Vermeerem”)
można podziwiać za opracowanie techniki postarzania płótna (co było bardzo
pomysłowe), to trudno odczuwać jakąkolwiek sympatię do Elmira de Hory’ego. To
prawda, że z jednej strony nikt nie chciał kupować jego prac i powtarzano mu,
że nie ma talentu (jeżeli go nie miał, jakim cudem tak gładko podrabiał
Modiglianiego czy Cezanne'a?). Z drugiej, gdy wreszcie
trafiła się okazja zarobku – tzn. namalowania różowych pudelków dla bogatej
klientki – uniósł się dumą, stwierdzając, że mimo wszystko jest malarzem.
Trzeba być mocno pokręconym, by stwierdzić, że malowanie pudla jest
uwłaczające, natomiast oszukiwanie ludzi przez wciskanie im bohomazów rzekomo popełnionych przez Picassa nie jest. Trudno też przejmować się specjalnie kimś, kto ustawicznie
wychodzi na idiotę – a z Elmira idiotę robili jego dwaj wspólnicy w zbrodni,
którzy posuwali się nawet do niszczenia jego oryginalnych (nie podrobionych)
prac i traktowali go z buta. Czy bycie dojną krową dla dwóch prymitywnych
cwaniaczków nie jest czymś gorszym od różowych pudli?
Książka sama w sobie jest mocno średnia, a autor robi czasem
dziwaczne uwagi (np. nie reaguje na homoseksualne, puste związki fałszerza, ale
jego jedyne w życiu szczere zadurzenie się w młodziutkiej dziewczynie nazywa
rzeczą nienormalną). Historia von Megeerena była o wiele bardziej zajmującą
lekturą.