czwartek, 16 lutego 2017

Fałszerz w złotych ramach


Jacek Roy – Fałszerz w złotych ramach
(Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1976)

„W roku 1972 pewien kolekcjoner francuski nabył w Madrycie nieznane dzieło El Greca. Ponieważ obraz podlegał ustawie o ochronie dzieł sztuki, przebiegły Francuz zastosował chwyt szczególny: na El Grecu kazał wymalować portret hiszpańskiego następcy tronu Carlosa i w ten sposób płótno przeszło gładko kontrolę graniczną. Kiedy w Paryżu dumny właściciel El Greca polecił konserwatorowi zmyć z oryginału maskujący go portret i ten to uczynił – pojawiło się na płótnie oblicze... generała Franco.”

„Jak znakomitym [Dawid Stein] był fałszerzem, niechaj świadczy fakt, że sam Picasso autoryzował jeden z przedstawionych mu przez Steina rysunków, a wystawę dzieł Chagalla, które niemal wszystkie były wykonane przez Steina, zaszczycił swą obecnością sam… Chagall!”

Chociaż fałszerstwo jest niezaprzeczalnie czymś złym, całkowite wypaczenie rynku sztuki, na którym nazwisko twórcy przekłada się na kwotę, a dzieło jako takie nie liczy się wcale, zakłamanie marszandów i snobizm nowobogackich kolekcjonerów sprawiają, że po cichu jednak kibicuje się fałszerzom. Ale o ile Hana von Megeerena (z polecanej na tym blogu książki „To ja byłem Vermeerem”) można podziwiać za opracowanie techniki postarzania płótna (co było bardzo pomysłowe), to trudno odczuwać jakąkolwiek sympatię do Elmira de Hory’ego. To prawda, że z jednej strony nikt nie chciał kupować jego prac i powtarzano mu, że nie ma talentu (jeżeli go nie miał, jakim cudem tak gładko podrabiał Modiglianiego czy Cezanne'a?). Z drugiej, gdy wreszcie trafiła się okazja zarobku – tzn. namalowania różowych pudelków dla bogatej klientki – uniósł się dumą, stwierdzając, że mimo wszystko jest malarzem.

Trzeba być mocno pokręconym, by stwierdzić, że malowanie pudla jest uwłaczające, natomiast oszukiwanie ludzi przez wciskanie im bohomazów rzekomo popełnionych przez Picassa nie jest. Trudno też przejmować się specjalnie kimś, kto ustawicznie wychodzi na idiotę – a z Elmira idiotę robili jego dwaj wspólnicy w zbrodni, którzy posuwali się nawet do niszczenia jego oryginalnych (nie podrobionych) prac i traktowali go z buta. Czy bycie dojną krową dla dwóch prymitywnych cwaniaczków nie jest czymś gorszym od różowych pudli?


Książka sama w sobie jest mocno średnia, a autor robi czasem dziwaczne uwagi (np. nie reaguje na homoseksualne, puste związki fałszerza, ale jego jedyne w życiu szczere zadurzenie się w młodziutkiej dziewczynie nazywa rzeczą nienormalną). Historia von Megeerena była o wiele bardziej zajmującą lekturą.