Jarosław
Iwaszkiewicz – Nowele włoskie
(Muza, 1994)
Pamiętam, że gdy czytałam „Panny z Wilka” przeszło mi
przez myśl: „Jak ładnie napisane. I jak zupełnie o niczym”. W „Dziennikach”
Lechonia znalazłam potem uwagę na temat tego utworu: autor „Karmazynowego
poematu” uznał, że jest on zakłamany i zwyczajnie – tak chyba się wyraził –
głupi. Iwaszkiewicza gnało za granicę, bo – jak przyznał – nie potrafił pisać o
świecie, który go otaczał. Potrzebował egzotyki, obcego piękna, natchnienia…
Osobiście uważam, że jeśli autor nie potrafi pisać bez podróży i nowych widoków,
to należy spytać, po co w ogóle pisze. „Nowele włoskie” zdają się odpowiadać: „Bo
mam talent, ale nie wiem, co z nim zrobić”.
Miłosne
opowiadania osadzone w scenerii włoskiej zdają się być tworzone na siłę.
Przypominają klasyczny pejzaż uzdolnionego malarza, który czuje, że musi
malować, skoro ma i pędzel, i farby, i widoki, ale nie jest w stanie dać od
siebie żadnej głębszej treści. Do tego chyba nie za bardzo mu na tym zależy. A
przy wyłuszczaniu, że bohaterka „Porwania Prozerpiny” nazywa się Kora – Och!
Och! Tak samo jak w micie! Ojej! – pomyślałam, że autor musiał chyba pogardzać
intelektem czytelników.
Zgrabnie
spisane, wiejące sztuczyzną.