Pedro Calderon de la
Barca – Życie snem
(wolnelektury.pl)
Król Polski, Bazyli, wyczytuje z gwiazd, że jego następca będzie tyranem i przelewającym
krew despotą. Nowo narodzone dziecko nakazuje więc chować w wieży, trzymając
syna w kajdanach i skórach zwierzęcych, z dala od świata i od samego siebie.
Pewnego dnia postanawia jednak poddać dorosłego potomka próbie – każe go uśpić
narkotykiem i przenieść do pałacu, gdzie zostaje mu oznajmione, iż jest władcą
kraju. Jeżeli książę Zygmunt nie okaże się człowiekiem rozumnym i łagodnym, zostanie
na powrót wtrącony do wieży, zaś jego strażnik powie mu, że całe zajście było
jedynie snem.
Przesłanie dziełka jest jasne – życie jest jak sen: ulotne,
krótkie, pełne złudzeń, szukajmy tedy rzeczy wiecznych: dobra i szlachetności.
Szkoda tylko, że nijak nie potrafię pojąć argumentów bohatera. Myśli, że zabił
człowieka we śnie i przebudził się do życia w więzieniu. Potem znów myśli, że
śni, i DLATEGO właśnie, że śni, postanawia tym razem postępować w swym śnie
szlachetnie i tym samym uniknąć okrutnego przebudzenia. Autorowi chodzi być
może o to, że po owym życiu tak podobnym do snu możemy przebudzić się do
wiecznego piekła, lepiej więc być dobrym (brzmi to jak niepotrzebnie zapętlony
zakład Pascala). Ale jak to logicznie wyłożyć w podobnej fabule? Czyżby Zygmunt
nigdy wcześniej nie miał snów i stąd nie potrafi dostrzec, że czyny we śnie –
jak dotąd - nie dawały konsekwencji po przebudzeniu? Że złe we śnie
postępowanie nie przekłada się na stan rzeczywistości? Czy nie miał dobrych
snów, po których budził się, przypominając sobie, że jest więźniem niewinnie
męczonym? Skąd wniosek, że dobre czyny przedłużają miły sen? Wreszcie – jeśli
życie jest tylko „cieniem, majakiem, rojeniem”, na czym osadzić moralność?
Skoro „szczęście mija jak we śnie”, po cóż ktoś miałby unikać marnych pokus i
nie dogadzać swoim żądzom?
Wbrew interpretatorom dziełka, którzy jeszcze bardziej mącą,
podważając wszystko, co się da (np. dodając w adaptacji teatralnej postać,
której owa sztuka jedynie się śni), główna myśl pozostaje klarowna: idzie o
wieczne szczęście, o które winniśmy się starać dobrymi czynami. Niestety,
użycie tematu snu nie było doprawdy najlepszym pomysłem – raz, że cała logika
Zygmunta mocno kuleje i w końcu, zamiast prawd rozumu, kieruje się on przeczuciem
istnienia wyroków wieczności i lękiem przed przebudzeniem, dwa, że – jak to
pokazują przykłady różnych adaptacji i analiz, ludzie skupiają się na
niemożliwości dowiedzenia, że życie nie jest w istocie snem. A przecież Zygmunt
mówi:
„Mistrzem mi — senne marzenie.
Trwoga, by w marzeń przemianach
W czarnych nie ujrzeć się ścianach,
Czucie zdobyte boleśnie,
Drogę, gdzie niebios wyżyny,
Sen dał nam prawdę stateczną
Ku trwałej życia nauce:
Jak błędy przebaczą w tej sztuce. „
Obawiam się, że Barca nie przewidział w istocie, że odbiorcy i
twórcy teatralni bardziej będą zainteresowani śnieniem właśnie, mąceniem i podważaniem
realności istnienia, niż szukaniem prawdy i odpowiedzi. Niemniej, książeczka
jest ciekawa – warto się z nią zapoznać.