poniedziałek, 27 października 2008

Niezbędnik

Image Hosting by Picoodle.com

ARTUR DZIGAŃSKI – SŁOWNIK INTERPUNKCYJNY
(Zielona Sowa, Kraków 2008)


Ten słownik to jeden z najlepszych zakupów, jakich można dokonać. Jest rzetelny, pomysłowy, a do tego pięknie wydany (śnieżnobiały papier, elegancka czcionka, wygodnie trzyma się w dłoni...). W przystępny sposób wyjaśnia zasady interpunkcji polskiej (trudno uwierzyć, ale pod tym względem nasz ojczysty język wyróżnia się precyzją szczegółu i schematu), zawiera przykładowe zdania, dzięki którym łatwo odnajdziemy interesującą nas analogię (do własnego tekstu). To niezbędnik nie tylko dla uczniów, ale i redaktorów, korektorów, tłumaczy i wszystkich, którzy żywią szacunek do słowa pisanego i kultury języka w ogóle.

Polecam!

sobota, 25 października 2008

Niemirski



ARKADIUSZ NIEMIRSKI – POJEDYNEK DETEKTYWÓW
(Ossolineum, Wrocław 2003)

Ździebko to irytujące, gdy znasz istotę zagadki już na czternastej stronie i musisz czekać jeszcze dwieście stron, aż bohater dozna nagłego olśnienia. Ale cóż... w końcu to książka dla ludzi sporo młodszych ode mnie...

Rozczuliłam się przy niej. Jest tak ujmująco staroświecka, tak rozkosznie niedzisiejsza... Z drugiej strony, Niemirski chciałby się odciąć od kultowej postaci stworzonej przez Nienackiego i wykreować coś oryginalnego, ale ”Pojedynek...” to marne, oj marne odcinanie. Chociaż przeczytałam w życiu tylko jednego Pana Samochodzika, to nawet ja wyczuwam jak mocno „Pojedynek...” jest nim przesiąknięty.

Od razu przypomniały mi się książki, które łapczywie pochłaniałam w dzieciństwie – od fantastyczno-historycznych opowieści Nowackiej (np. „Szubat żąda ofiary”) po prześwietne przygody Marcina Bigoszewskiego. Ech!  Nostalgia!

Czytadło dla mocno młodych albo starszych w nostalgii.

6-/10



ARKADIUSZ NIEMIRSKI – TESTAMENT BIBLIOFILA
(Ossolineum, Wrocław 2005)

To bardzo dobra książka, dużo lepsza od „Pojedynku detektywów” (głównie dzięki postaciom - zasapany detektyw Barber jest zdecydowanie wiarygodniejszy od "Pana-samochodzikowego", czyli Liberalesa), idealna na prezent dla jakiegoś bystrego małolaty, ale i dla starszych, którzy po prostu lubią czytać i nie wstydzą się sięgać po literaturę młodzieżową (gdy inni patrzą na nich krzywym okiem). Godna polecenia pozycja.

Tak na marginesie dodam, że powieść ta ma chyba najgorsze zdanie rozpoczynające, jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się przeczytać.

Poza tym stawiam mały plusik. Z czystego sentymentu.

7+/10

środa, 22 października 2008

Gaiman

Jako że prawie w ogóle nie ruszam się z domu, kupuję książki przez internet, często sugerując się jedynie recenzjami z sieci (rzadziej z gazet). A ponieważ sklepy internetowe bardzo rzadko zamieszczają skromniutkie fragmenty książek, zawsze mam tę obawę, czy przypadkiem się nie „nadzieję” i czy nie będę żałować (mam za duży szacunek do ciężko zarobionego grosza, by wydawać go lekką ręką).

Ze wszystkich nietrafionych zakupów szczególnie dwóch nie mogę przeboleć - zmarnowałam pieniądze na „Bez mojej zgody” Picoult oraz na „Dym i lustra” Gaimana. To łącznie 60 złotych wyrzuconych w błoto! Uch!

Image Hosting by Picoodle.com

*NEIL GAIMAN – DYM I LUSTRA
(MAG, Warszawa 2003)

Nawet nie pamiętam, o czym są te opowiadania. Pamiętam tylko niesmak i złość, jakie mnie opanowały po przeczytaniu tej książki.

Przy niektórych opowiadaniach robiłam ołówkiem krótkie (przesycone złością i rozczarowaniem) notki, nie dowierzając samej sobie, że te marne, nudne, miejscami żenujące teksty naprawdę popełnił człowiek, który na okładce przedstawiany jest jako jeden z największych współczesnych mistrzów literatury fantastycznej.

No! Jeżeli on jest mistrzem, to ja nie chcę zapoznawać się z resztą jego kolegów po piórze!

W serwisie Horror Online widnieje jeszcze moja dawna opinia sprzed pięciu lat:

„To moje pierwsze spotkanie z tym pisarzem...i (nie)stety chyba ostatnie. Bardzo żałuję, że nabyłam tę książkę, sugerując się pochlebnymi recenzjami. Może autor pisze i niezłe powieści - tego nie wiem, jestem natomiast porażona miernością jego opowiadań, tak pod względem formy jak i treści. Żenada. Człowiek zarabia pisaniem na zamówienie i niestety to widać. Pisze z przymusu, z odgórnego planu. Widać jakieś przebłyski pomysłów i...nic poza tym. Jedynie jeden (słownie: JEDEN) tekst zasługuje na pochwałę, ale gdy uświadomimy sobie, że jest to zwyczajny produkt na zamówienie - do tego banał, patrząc na zleceniodawcę (zachęcam do przejrzenia Wstępu), nasz zachwyt natychmiast pryska jak mydlana bańka. Jestem wstrząśnięta tym, że ktokolwiek płaci temu człowiekowi za takie opowiadania i nominuje je do jakichkolwiek nagród. Banał. Nuda. Żenada. Albo naprawdę opowiadania nie są jego domeną (tak bywa), albo jednak prawdą jest to, że żyjemy w czasach, gdy drukuje się co popadnie. Będę stawiać raczej na to drugie.”

Od-ra-dzam!

3-/10

Image Hosting by Picoodle.com

NEIL GAIMAN – KORALINA
(MAG, Warszawa 2003)

To zdecydowanie lepsza pozycja niż „Dym i lustra”, ale i tak wyjątkowo słaba. Nie dałam rady przeczytać jej rzetelnie (zdanie po zdaniu, strona po stronie), musiałam przeskakiwać całe akapity, przekartkowywać.

Gdzie te świeże, niepowtarzalne, niesamowite pomysły, które mi obiecywano? Gdzie ta groza i napięcie, tajemniczość i nastrojowość? Podobno ta książka nie nadaje się dla dzieci. Zgadzam się – jest masa o wiele lepszych. Po co zyskiwać sobie nienawiść małolata i obdarowywać go czymś tak nudnym i wymuszonym?

Są takie książki, w których wyraźnie uderza w nas fetor przymusu (zarabiana pieniędzy). Zdaje mi się, że Gaiman przoduje w ich „produkcji” (nie, nie nazwę tego pisaniem).

3/10

poniedziałek, 20 października 2008

Bez krwi, bez ducha...

Image Hosting by Picoodle.com

JODI PICOULT - BEZ MOJEJ ZGODY
(Prószyński i S-ka, Warszawa 2005)


Jedno wielkie rozczarowanie, przynajmniej dla mnie. Już w maju 2005 r. zanotowałam na okładce książki: „Stanowczo zbyt dużo słów do zbyt małej ilości serca i sztuczne, odstręczająco książkowe (aż do bólu) filozofowanie.

To właśnie ta „filozofia” mnie uderza – SZTUCZNA, SZTUCZNA, po trzykroć SZTUCZNA. Za bardzo to wszystko poukładane, miejscami nadzwyczaj „mądre” i wydumane. Nadmiar „filozoficznych” słów (nie prawdziwego, żywego języka!) przesłania serce i sprawia, że bohaterowie na zawsze pozostaną dla mnie tylko papierowymi postaciami, aktorami do uprawiania tej „filozofii” i snucia hipotez.

O tym jak rozczarowała mnie sama forma i styl nie chce mi się nawet pisać!”

A ja nadal pamiętam owo rozczarowanie formą i stylem. Wydawało mi się, że postaci to puste szkielety – szablony, identyczne formularze, w których autorka zmieniała tylko płeć, zainteresowania, kosmetyczne drobiazgi (np. ojciec filozofuje o gaszeniu ognia, a syn – w identycznej manierze! – o podkładaniu ognia). Nie uwierzyłam w żadną, absolutnie żadną z tych postaci.

Na domiar złego autorka najzwyczajniej w świecie stchórzyła i prześlizgnęła się tylko (z drażniącą, iście książkową sztucznością) po problemie dziecka, które zostało „stworzone”, by ratować inne życie. Nie miała odwagi choć zahaczyć o wielki etyczny problem zabitych embrionów, z których to właśnie tej najsilniejszy, najbardziej rokujący, najbardziej „kompatybilny” z pacjentką dostał zezwolenie na narodzenie. Nie jest tu ważne, czy ja - jako czytelnik - zgadzam się z poglądami autorki czy nie – ważne, że problem, który aż prosi się o choć minimalne (ale wyraziste!) wspomnienie jest przemilczany, co jeszcze bardziej pogrąża tę książkę w moich oczach.

Poruszane zagadnienie niesie w sobie ogromny potencjał (nieważne, po której stronie sporu opowiedziałby się autor – to jest jego prawo), ale z tego potencjału nic nie wykorzystano! Są tylko słowa, filozofie, słowa, filozofie, słowa, filozofie kolejnych „klonów” narratora – nie pełnokrwistych postaci, którymi można by się autentycznie przejąć, i których racji chcielibyśmy wysłuchać.

3/10


W skrócie - ta książka to płytki melodramat, który na każdej stronie próbuje wmówić czytelnikowi, z jak niebotyczną głębią przyszło mu obcować. Głębokie jak studnia są tu jedynie wygórowane ambicje autorki. Niestety.

piątek, 17 października 2008

I tylko drzew mi żal



MAJA LIDIA KOSSAKOWSKA – WIĘZY KRWI
(Fabryka Słów, Lublin 2007)

„Fabryka Słów” będzie mi już nieodłącznie synonimem nudy w najczystszej postaci.

Po rozpoznaniu loga wydawnictwa, powinnam od razu odłożyć książkę na półkę (bo rzucić jej w kąt nie mogę; nie moja – na szczęście! - własność), ale te wszystkie peany, okrzyki zachwytów i niemalże czołobitne pokłony przed twórczością Kossakowskiej (przynajmniej ja na żadne słowa krytyki pod jej adresem nie natrafiłam), niepokojąco mnie zaciekawiły.

Z autorką tą zetknęłam się tylko raz, czytając malutki fragmencik jej „Zakonu krańca świata”, który mogłam skwitować co najwyżej wzruszeniem ramion, niczym więcej. Przy zbiorze „Więzy krwi”, nie miałabym siły wykonać aż tylu wzruszeń i aż tak poprzewracać oczyma, wzdychając ciężko i z wielką dezaprobatą, by wyrazić, jak mnie on wynudził i zmęczył.

Po prawdzie, nie przeczytałam zbiorku od deski do deski. Do takich opowiadań jak „Mucha” czy „Hekatomba” jeszcze jakoś się zmusiłam (nie było warto), ale taki na przykład „Smutek” czy „Zwierciadło” tylko przekartkowałam. Zaczęłam czytać „Spokój szarej wody” i tytułowe „Więzy...”, ale nie potrafiłam przetrawić pierwszych stron każdego z nich - nie ma w nich bowiem niczego, co mogłoby przykuć uwagę i wzbudzić zainteresowanie. Forma jest co najwyżej poprawna, pomysły nieszczególne, narracja smętna. Czym tu się zachwycać?

Wiem, że już to pisałam o książkach z „Fabryki...”, ale naprawdę nie sposób nie westchnąć po raz kolejny: - „Biedne, biedne drzewa...”.

czwartek, 16 października 2008

Zaiste, fabryka!

Gdzieś w debrach Internetu natknęłam się na pewną opinię - jej autor „gratulował” wydawnictwu „Fabryka Słów” dobrania wielce adekwatnej nazwy dla swej działalności. Wydawnictwo to bowiem, napisał on, działa właśnie jak fabryka wypluwająca z siebie hurtowe ilości „papek literackich”, niezdatnych do spożycia dla prawdziwych, wymagających czytelników, którzy cenią zarówno treść jak i kunszt formy, oraz posiadają szacunek dla słowa pisanego.

Jestem zmuszona całkowicie zgodzić się z ową opinią – każda pozycja sygnowana znakiem „Fabryki...”, po którą sięgnęłam, budziła we mnie oburzenie i niesmak na myśl, jak barbarzyńsko zmarnowano drogocenny surowiec. Doprawdy, naumyślne podpalenie lasu budziłoby we mnie łagodniejsze uczucia względem sprawcy.

Image Hosting by Picoodle.com

FELIKS W. KRES - GALERIA ZŁAMANYCH PIÓR
(Fabryka Słów, Lublin 2005)

Mając do dyspozycji pięć książek na trzy dni czytania, zostawiłam sobie tę właśnie na koniec, naiwnie licząc, że okaże się ona być tą najciekawszą. Tymczasem nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy czytałam coś równie nudnego. Zdania typu: „Ja przecież...no, cholera, ze wszystkich sił próbuję w tej rubryce nauczyć szacunku do pisania” sprawiały, że bezwiednie przewracałam teatralnie oczami, a niby śmieszne uwagi o „głębokodupnych” przemyśleniach czy innych „popierdzielonych” pomysłach wywoływały przeciągłe westchnienia. Po ponad czterystu stronach groziły mi nieodwracalny oczopląs i jakieś zaburzenia oddechowe! Zmarnowany dzień...

I nie wiem, naprawdę nie wiem co gorsze – felietony Kresa czy jego opowiadania.

2=/10

Czy mając takich „pisarzy”, możemy jeszcze myśleć o ocaleniu marnych resztek prestiżu języka literackiego?

A może to ja się łudzę, że te resztki jeszcze istnieją...

sobota, 4 października 2008

Dwanaście prac Herkulesa



Agatha Christie – Dwanaście prac Herkulesa
(Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1998)

Przeczytałam tę książkę równo dziesięć lat temu. W pamięci została mi tylko odpychająca okładka. Postanowiłam przeczytać ją ponownie. I już wiem, czemu zupełnie zapomniałam jej treść.

Detektywistyczną twórczość królowej kryminałów można z grubsza podzielić na dwie grupy: kryminały udane i kryminały słabe, przy czym w każdej z nich znalazłoby się porównywalnie tyle samo książek. „Dwanaście prac...” zaliczam do tej drugiej grupy.

Otrzymujemy oto dwanaście nudnych opowiadań całkowicie pozbawionych napięcia i wyczekiwania na to, aż Poirot zechce wreszcie z łaski swojej wskazać palcem winowajcę. Trudno przejąć się historią porwanego pekińczyka, czy też poszukiwaniem pokojówki, w której zakochał się mechanik samochodowy. Nie trudno też domyślić się zakończeń takich opowiadań jak to o obłąkanym synu czy o szpetnych damach z Polski (!) – kto czytał już wcześniej jakieś utworki z Poirotem i panną Marple w rolach głównych, ten w najmniejszym nawet stopniu nie będzie zaskoczony.

Można, nie trzeba.

5/10

Swoją drogą, trochę to smutne, że wciąż nie znalazł się nikt, kto mógłby równać się z Agathą Christie (osobiście wolę czytać Gardnera, ale to trochę inne „klimaty”). Nie wszystko, co napisała, warte jest uwagi (nie znoszę „Tajemniczego pana Quina”, nie cierpię „Detektywów w służbie miłości”, wynudziłam się przy „Śledztwie na cztery ręce” i omal nie odrzuciłam w kąt „Przyjdź i zgiń” razem z „Wigilią Wszystkich Świętych” i „Trzecią lokatorką”), ale udało jej się stworzyć parę perełek, które chłonie się z czystą przyjemnością.

Polecam szczególnej uwadze niniejsze pozycje:
-Pułapka na myszy
-I nie było już nikogo
-Kurtyna
-Kieszeń pełna żyta
-Dom zbrodni
-Morderstwo na polu golfowym
-Wielka Czwórka.

poniedziałek, 15 września 2008

Sherlock i wariatka



Arthur Conan Doyle – Zagadki Sherlocka Holmesa
(Oficyna Wydawnicza Rytm, Wydawnictwo Waza, Warszawa 2003)

Gdy bezradnie przetrząsałam półki lokalnej biblioteki w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłabym przeczytać ze szczerą chęcią, a nie tylko z powodu braku odpowiadającej mi lektury, przyszło mi do głowy, że muszą tam być przecież książki prawie zupełnie niewypożyczane i pozostające w niełasce czytelników. Od razu pomyślałam o przygodach Sherlocka Holmesa i chyba się nie myliłam – wszystkie pozycje spod pióra sir Conana Doyle’a stały w nienaruszonym porządku, wszystkie bez widoczniejszych śladów zużycia ( w przeciwieństwie do niemiłosiernie wymiętych kryminałów Agathy Christie).

Nigdy wcześniej nie czytałam Sherlocka Holmesa. I teraz już wiem, że do podobnej lektury nic mnie szybko nie zachęci.

To klasyk w czystej postaci – trudno powiedzieć o nim złe słowo, ale trudno też ze szczerym sercem polecić go komuś, kto nie jest bibliofilem, a jedynie pragnie przeczytać coś ciekawego.

I ja także nie śmiem wystawiać oceny klasykowi. A równocześnie nie mogę nikogo zachęcić, by zechciał zapoznać się z tą książką.

Nie lubię Holmesa, przyznaję. Ale przyznaję jednocześnie, że czytało mi się go o wiele lepiej, niż „Opowieści niesamowite” Poego.

To bardzo przyjemny w odbiorze zbiór opowiadań. Sęk w tym, że forma opowiadań odpowiada mi o wiele bardziej niż treść. Ot i cały problem.

***

Georges Simenon – Wariatka Maigreta
(L&L, Gdańsk 2001)

Z przykrością stwierdzam, że nawet nudny Sędzia Di zapewnia znacznie lepszą rozrywkę. Ot, niezbyt porywające śledztwo w sprawie śmierci staruszki, bez zaskakujących zwrotów akcji, za to z senną narracją.

Nie warto.

4-/10

niedziela, 31 sierpnia 2008

Z czystej ciekawości postanowiłam spisać każdą książkę, jaką uda mi się przeczytać w sierpniu. Wyszło tego 26 pozycji.

-Pomroka

-Pan Bóg ma poczucie humoru

-Sprawa pięknej żebraczki

-Arcydzieła czarnego kryminału

-Śpiew ptaka

-Sprawa lodowatych dłoni

-Listy starego diabła do młodego

-Sprawa haczyka z przynętą

-Sprawa bigamisty

-Sprawa zdenerwowanej wspólniczki

-Louis de Funes – „Nie mówcie o mnie za dużo”

-Sprawa zielonookiej siostry

-Hotel „Wieczność”

-Sprawa samotnej dziedziczki

-Prowincjonalne zagadki kryminalne

-Sprawa opieszałego kupidyna

-10 prostych sposobów na nieśmiałość

-Modlitwa żaby tom 1

-Inkwizytor

-Warszawa w karykaturze

-Modlitwa żaby tom 2

-Sprawa siostrzenicy lunatyka

-Kultura języka polskiego

-Elementarz Benedykta XVI

-Sprawa śmiercionośnej zabawki

-Elementarz Jana Pawła II






...

Spędziłam ostatnio (mimo protestów obolałego ciała) ponad dwie godziny w bibliotece, ale nie udało mi się znaleźć nic godnego uwagi. Niestety, nie mają więcej kryminałów Gardnera, a jeśli chodzi o pozycje teologiczne, to z uwagi na to, że lubię w nich zaznaczać co ciekawsze fragmenty, wolę kupować takie książki, niż je pożyczać i męczyć się później z przepisywaniem interesujących mnie ustępów.

sobota, 16 sierpnia 2008

Obskurny hotel i nędzna kawiarnia

WOJCIECH SZYDA – HOTEL „WIECZNOŚĆ”
(Supernowa, Warszawa 2005)
Takie czasy. Wmawiają nam, że sojowa papka smakuje jak wyborny kotlet. A tu nie dość, że brak jakiegokolwiek smaku, to jeszcze nie ma co ugryźć!

Moje oczy i myśli nieustannie uciekały od tekstu. Najpierw mnie nudził. Potem odstręczał. Na końcu nudził z podwójną siłą.

Przepis? Poszatkowane skrawki Piekła „Boskiej komedii” wymieszane z fascynacją Borgesem (zwłaszcza „Biblioteką Babel”), dumą z własnej erudycji, cienkim i oklepanym cyber-punkiem (znowu ten „Matrix”), szczyptą tak modnej "metafizyki," a wszystko dopełnione wariacją na temat rozszczepienia jaźni i chorób psychicznych (od czasu filmu „Tożsamość” to motyw nadzwyczaj chętnie wykorzystywany) oraz bohaterami, którymi niezwykle trudno się przejąć. Słowem – papka intelektualisty z ambicjami.

3-/10



MICHAŁ RUSINEK ; ANTONINA TURNAU – PROWINCJONALNE ZAGADKI KRYMINALNE
(Prószyński i S-ka, Warszawa2006)

Pierwsza zagadka mnie rozbroiła – nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy to po raz ostatni słyszałam coś równie naciąganego! Druga poraziła prostotą absurdu. Przy trzeciej opadły mi i ręce i spodnie.

Może to się sprawdziło jako cykl słuchowisk (takie małe bzdurki do posłuchania przy myciu naczyń czy obcinaniu paznokci u stóp), ale fani Agathy Christie czy Erle’a Stanleya Gardnera powinni ów zbiorek żenujących zagadek kryminalnych (myślałam, że ta oznaczona numerem 7 jest szczytem idiotyzmu, ale potem było jeszcze gorzej!) omijać szerokim łukiem.

Pożyczcie z biblioteki, żeby się pośmiać (z niedorzeczności) i porządnie zdziwić (że ktoś to w ogóle wydał), ale nie wydawajcie na to pieniędzy!

sobota, 9 sierpnia 2008

Niejadalne...

Image Hosting by Picoodle.com

ZYGMUNT MIŁOSZEWSKI – DOMOFON
(W.A.B., Warszawa 2005)

Zauważyłam już dawno, że jeśli dana książka otrzymuje mnóstwo pochlebnych recenzji, to z góry mogę założyć, że ani trochę mi się ona nie spodoba (nie dotyczy to rzecz jasna klasyki – klasykę wszyscy chwalą, a mało kto lubi).

Z reguły jeśli przeczytam około trzydziestu, czterdziestu stron danej książki, to - choćby nie wiem, jak nudna by ona nie była – zmorduję ją i doczytam do końca.
Jeżeli natomiast przez dziesięć pierwszych stron nic - ale to absolutnie nic - nie przykuje mojej najmniejszej uwagi (nieważne czy to poprzez treść czy też samą formę), to rezygnuję z dalszej mitręgi.

„Domofon” dołącza do listy nieprzeczytanych książek.

I niech nikt mi nie mówi, że warto się czasem pomęczyć, bo ostatnie strony jakiejś powieści są świetne, a rozwiązanie fabuły arcyciekawe. Nie. Nie będę jeść długiej, bułowatej strucli, tylko dlatego, że najlepsze nadzienie znalazło się na samym końcu. 

Kto by chciał zjeść cały talerz mdłej, niestrawnej zupy, gdyby mu obiecano, że ostatnia łyżka będzie całkiem smaczna?

JILL GREGORY, KAREN TINTORI – KSIĘGA IMION
(Świat Książki, Warszawa 2007)

Oto kolejne 10 niestrawnych stron, które zmusiły mnie do odłożenia książki...na zawsze. Zdania są tu tak proste, że stosownym jest nazwać je prostackimi, a do tego tak nudne i nieciekawe, że aż żal serce ściska, gdy człowiek sobie pomyśli, ile biednych drzew zhańbiono, sprowadzając do postaci papieru pod podobne piśmiennicze tandety.

Z książkami to dzisiaj jak z alkoholami. Koneserzy muszą się nieźle naszukać, by trafić na prawdziwie wyborny trunek. Dookoła tylko mrowie denaturopodobnych łez sołtysa.


MAGDALENA KOZAK – NOCARZ
(Fabryka Słów, Lublin 2006)

Śmiałam się z tytułu tej książki: „Nocarz? Dobrze, że nie Nocnik!”

Niestety, tylko tytuł był zabawny.

Tutaj dotrwałam aż do sto trzydziestej strony i (wbrew własnym regułom) poddałam się. Mam za sobą co prawda calutki zmarnowany dzień, ale to nie powód by do reszty psuć sobie i wieczór. 

Nudne, odpychające, nijakie... Po co mam to męczyć, skoro czeka na mnie jeszcze parę nieprzeczytanych książek, myślę, spoglądając łakomie na dwie książeczki o Perrym Masonie, na wspomnienia o Louisie de Funes i na odłożone na koniec - jak wisienki z tortu - pozycje teologiczne.

Kiedyś antykwariat dorzucił mi za darmo „Ślimaki” Shauna Hutsona (PiK, Warszawa 1991). Dziwiłam się wówczas, że autorowi w ogóle chciało się pisać o tych obślizgłych stworzeniach wgryzających się w męski palec czy kobiece krocze. O dziwo jednak - dało się to przeczytać, a w niektórych momentach tekst stawał się całkiem zgrabny. „Nocarz”, którego forma nie mogłaby już chyba być prostsza (pewnie stąd takie powodzenie tej powieści – ludzie pożądają produktów więcej niż łatwo przyswajalnych), jest dla mnie zupełnie niestrawny.


...

piątek, 8 sierpnia 2008

Ech, tłumacze!

Image Hosting by Picoodle.com
Rozbawiło mnie zdanie, które znalazłam w „Sprawie bigamisty” E.S. Gardnera (Wydawnictwo Dolnośląskie, Warszawa 2006): „Drzwi otworzyły się na oścież i na salę sądową wkroczył zamaszyście zbliżający się do trzydziestki osobnik” (str.130). Zamaszyście zbliżający się do trzydziestki?! Zamaszyście starzejący się?! Wystarczyło tylko zmienić szyk zdania, by uniknąć tej rażącej śmieszności.

Ubolewam zaś nad tym, co swego czasu znalazłam w tłumaczeniach Roberta P. Lipskiego. W zbiorze opowiadań Lovecrafta „Coś na progu” (Zysk i S-ka, Poznań 1999) czytamy: „(...)wydawała się wycieńczona i słaba, chodziła zgięta patetycznie wpół, cerę miała niezdrową i ziemistą (...)” (str.148). To nieprawidłowo użyte „patetycznie” pojawiło się jeszcze ze dwa razy w podobnych opisach. Nie wiem doprawdy, jak ktoś, kto zarabia na życie tłumacząc książki z angielskiego na polski, może popełnić tak dyskredytujący go błąd i mylić angielskie słowo „pathetic” z polskim „patetycznie”?! Jest to pomyłka, którą może popełnić początkujący uczeń języka, nie ktoś, kto śmie nazywać siebie tłumaczem!

wtorek, 5 sierpnia 2008

Hmm...

Dziś piąty dzień sierpnia, a ja przeczytałam już siódmą książkę w tym miesiącu. Biorąc pod uwagę, że lipiec był jednym wielkim czytaniem...chyba powinnam nieco zwolnić tempo...





...

Perry Mason

Image Hosting by Picoodle.com

ERLE STANLEY GARDNER – SPRAWA LODOWATYCH DŁONI
(Wydawnictwo Dolnośląskie, Warszawa 2001)


ERLE STANLEY GARDNER - SPRAWA PIĘKNEJ ŻEBRACZKI
(Wydawnictwo Dolnośląskie, Warszawa 2001)

Opowieści o genialnym adwokacie Perrym Masonie składają się w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach z dialogów. Ale ponieważ są to dialogi napisane z kunsztem i werwą, czytelnik może nawet nie zauważyć braku opisów. Nie będzie miał na to czasu.

Wszystkie zdarzenia rozgrywają się błyskawicznie: akcja-reakcja, akcja-reakcja, akcja-reakcja... Niczym strzały z karabinu maszynowego! Czytelnik może tylko pokornie śledzić poczynania nadzwyczaj uzdolnionego prawnika, który na każde zdarzenie, na każdą niespodziewaną sytuację reaguje z imponującą szybkością, dopuszczając się nieraz przedziwnych (zdawałoby się) zachowań, których sensu odbiorca nie potrafi w pierwszej chwili ogarnąć. Czasami zdarzają się sytuacje wręcz nieprawdopodobne, ale pochłonięci akcją, niezdolni do odłożenia książki choćby na chwilę, jesteśmy w stanie te nieprawdopodobieństwa szybko wybaczyć i jeszcze szybciej zapomnieć o nich.

Gorąco polecam!


7+/10

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Niekoniecznie

Image Hosted by ImageShack.us

ARCYDZIEŁA CZARNEGO KRYMINAŁU – pod redakcją Petera Haininga
(Prószyński i S-ka, Warszawa 2008)

Peter Haining już raz srodze mnie rozczarował antologią „Tygrys tu, tygrys tam”, toteż nie spodziewałam się wiele po tym zbiorze. Całkiem słusznie.

Ledwie trzy opowiadania zasługują w nim na uwagę: „Pani mówi: Umrzyj!”, które przyjemnie się czyta, „Baaardzo śmieszne”, które zwraca uwagę prostym, ale jednocześnie intrygującym pomysłem, oraz „Zegarek”, który jest...jak uderzenie workiem bobu po twarzy (musicie sami się o tym przekonać!). Wyłączając te trzy pozycje, całość nie zasługuje na więcej niż na słabą piątkę w mojej dziesięciopunktowej skali.

5-/10

Image Hosted by ImageShack.us

STEPHEN LAWS - POMROKA
(Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita S.A., Warszawa 2008)

To opowieść o ścianach, które połykają ludzi. Wygłodniali fani „Strefy mroku”, którzy rozpaczliwie poszukują paranormalnych klimatów, mogą śmiało sięgnąć po tę pozycję. Ale niech najpierw upewnią się, że na pewno przeczytali już wszystkie dzieła Lovecrafta.

5+/10

sobota, 2 sierpnia 2008

Sympatyczna książeczka

Image Hosted by ImageShack.us


Marie-Ange Pompignoli & Bernard Pyrous - PAN BÓG MA POCZUCIE HUMORU
(eSPe, Kraków 2008)

HIGIENA (lub jej brak)

10 dobrych powodów, by się nie myć:

  1. Zmuszano mnie do tego, gdy byłem dzieckiem.
  2. Ludzie, którzy się myją, to hipokryci: uważają się za bardziej czystych od innych.
  3. Jest tyle rodzajów mydła, że nigdy nie zdołam wybrać najlepszego dla mnie.
  4. Kiedyś, owszem, myłem się, ale teraz mnie to krępuje, więc przestałem.
  5. Myję się podczas świąt, z okazji Bożego Narodzenia i Wielkanocy, i to mi całkowicie wystarcza.
  6. Żaden z moich przyjaciół się nie myje i to wcale nie obraca się na ich niekorzyść.
  7. Umyję się, kiedy będę starszy i bardziej brudny.
  8. Nie mam czasu!
  9. Łazienka zimą nigdy nie jest wystarczająco ciepła, a latem – wystarczająco chłodna.
  10. Producenci mydła żądają w zamian pieniędzy!

Notabene: Jeśli zastąpicie słowo „myć się” słowem „praktykować”, otrzymacie 10 najczęściej stosowanych argumentów, by usprawiedliwić brak praktyk religijnych.

piątek, 1 sierpnia 2008

Lektura obowiązkowa

Image Hosted by ImageShack.us



JAN MIODEK – SŁOWO JEST W CZŁOWIEKU
(Wydawnictwo Dolnośląskie , Czerwiec 2007)

Książki profesora Miodka czytam od deski do deski. Czytam? Ja je pochłaniam! Pod koniec dnia książka jest już przeczytana!
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że większym pożytkiem dla osobistego języka byłoby czytanie rozdziału dziennie, ale nie sposób oderwać się od lektury!


Na uniwersytecie często spotykałam się z wykładowcami, którzy posiadali olbrzymią wiedzę, ale nie potrafili we właściwy sposób przekazać jej innym. Do tego trzeba talentu, iskry Bożej. Profesor Miodek został tym talentem obdarowany w wielkiej obfitości i właśnie dlatego jest zdolny zarazić nas swoją radością zgłębiania języka ojczystego.

piątek, 25 lipca 2008

Monk

Image Hosted by ImageShack.us


Serial Monk zaczął się całkiem intrygująco – detektyw z niezliczonymi fobiami to było coś ciekawego (chociaż już Poirot i Nero Wolf mieli swoje dziwactwa). Niestety wraz ze zniknięciem najbarwniejszej postaci (Sharony – pierwszej asystentki Monka) serial stracił sztywność kręgosłupa i zaczął wyraźnie niedomagać. Bez Sharony (zastąpionej przez równie źle napisaną, co źle zagraną Natalie) nie istniało napięcie między detektywem a asystentką, które nadawało werwy całemu przedsięwzięciu. Serial popadł w nudny schematyzm, stawał się sam dla siebie coraz sztuczniejszym przedstawieniem, a kolejne odcinki były tylko replikami sztywnego szkieletu. Brakowało nowych pomysłów, struktura kostniała coraz bardziej, mnożyły się niedorzeczności (Natalie narzeka, że nie stać jej na to i owo, a tu nagle okazuje się, że jej rodzice są bajecznie bogaci) i błędy (raz Trudy, żona Monka, ginie w podziemnym garażu, w następnej serii pod gołym niebem – przy aptece). Stagnacja i nuda nie pozwoliły mi przetrawić kolejnej serii i po prostu przestałam Monka oglądać.

Nie sięgnęłabym po książkę, gdyby nie desperacja – przez ponad godzinę dreptania po dusznej bibliotece (a dla kogoś z problemami sercowymi i słabymi kolanami to prawdziwa katorga) nie potrafiłam znaleźć ani jednej ciekawej pozycji.

Wiedziałam, że nie mogę oczekiwać wiele, ale – oczywiście - da się to przeczytać. Autor miał napisać książkę DLA FANÓW i to właśnie zrobił. Ci nie będą zawiedzeni. Dla zniechęconych kolejnymi seriami będzie to jak czytanie starych dowcipów, które słyszało się po wielokroć.


5+/10

czwartek, 24 lipca 2008

Kryminał z klasą

Image Hosted by ImageShack.us



ERLE STANLEY GARDNER – SPRAWA WYJĄCEGO PSA
(Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2002)

Doskonały kryminał! Jeszcze nigdy czytanie gatunku nie było tak relaksujące! Tekst jest płynny, niezwykle lekki w swej prostocie, zwarty, a ile w nim werwy!

Akcja przebiega błyskawicznie, kolejne wydarzenia następują po sobie z prędkością strzałów z pistoletu maszynowego – nie ma mowy o odłożeniu książki na później!

Polecam! Polecam! Polecam!

8+/10

wtorek, 22 lipca 2008

Bez cienia blasku

Image Hosted by ImageShack.us


PETER LOVESEY - DETEKTYW DIAMOND I ŚMIERĆ W JEZIORZE
(Amber, Warszawa 2008)

Okładka głosi: "Kryminał doskonały dla miłośników Agathy Christie, pełen niekonwencjonalnych postaci i wyrafinowanego humoru". A ponadto: "Powieści Loveseya, przełożone na 25 języków i wielokrotnie ekranizowane, zostały uznane za doskonałe". Okładki zwykle obiecują tak wiele, a książki dają z tego mniej niż mało.

Niekonwencjonalne postaci - brak.
Wyrafinowany humor - nie stwierdzono.

Nie wiem, co miałoby czynić tę powieść doskonałą, bo na pewno nie jest tym czymś brak zaskakującego zakończenia czy wstrząsających zwrotów akcji.

Można oczywiście przeczytać, ale polecam to tylko NAPRAWDĘ wygłodniałym fanom kryminałów. Wieje potworną nudą. Powieść jest nadmiernie rozwleczona, a przy tym brak jej ciekawych, przykuwających uwagę postaci.

Dodatkowo zaniżam ocenę za błędy zarówno tłumacza, jak i redaktora.

Detektyw Diamond to rzeczywiście diament - bez szlifierki nie podchodź! 3-/10

Lekarze i śmierć

Image Hosted by ImageShack.us


PETER CLEMENT - ZABÓJCZA PRAKTYKA
(Prima, Warszawa 2002)
PETER CLEMENT - STAN KRYTYCZNY
(Rebis, Poznań 2004)

Obie książki to standardowe pozycje gatunku. Niczym nie zachwycają, ale też niczym szczególnym nie rażą - ot, porządnie wykonana robota, która nie rozczaruje miłośnika thrillerów medycznych.

"Zabójcza praktyka" ma ciekawszą fabułę, a "Stan krytyczny" przeszkadza nieco swą "telewizyjnością" - niemal można dostrzec logo jakiejś stacji pod powiekami. Do tego te nazwiska bohaterów: McKnight, Richard Steele...Uch! Jak z taniej telenoweli!

Standard. Dostajemy dokładnie to, czego można się było spodziewać. Nic ponad to. 7/10

Image Hosted by ImageShack.us


ROBIN COOK - SZKODLIWE INTENCJE
(Rebis, Poznań 2000)

Trudno mi jednoznacznie określić, czemu tę książkę czytało mi się gorzej od thrillerów autorstwa Petera Clementa. Spełnia wszystkie wymogi, a jednak nie czyta jej się tak płynnie i gładko jak choćby "Zabójczą praktykę". I doprawdy nie wiem, gdzie dokładnie tkwi problem.

Przyznaję, że historia nie zaciekawiła mnie zbytni. Ale fabuła nie wpływa aż tak na jakość tekstu, a ten, choć przecież zupełnie poprawny, nie miał tej wcześniej wspomnianej płynności.
Może to wszystko jest zbyt sztuczne, zbyt "książkowe", zbyt typowe... Być może.

Chyba i tak napisałam o tej książce więcej, niż warte to uwagi. 5/10

niedziela, 20 lipca 2008

Mały, nudny leksykon

Image Hosted by ImageShack.us


JERZY BRALCZYK - LEKSYKON NOWYCH ZDAŃ POLSKICH
(Świat Książki, Warszawa 2005)

Ilekroć udawało mi się trafić na program "Ojczyzna polszczyzna" profesora Miodka, oglądałam go z największą przyjemnością. Fascynowały mnie ( i nadal fascynują) siła i piękno słów - moc i potęga języka. Ale urzekała również nieskrywana radość i pasja, którymi profesor emanował, rozprawiając o kolejnych problemach lingwistycznych i z przejęciem odpowiadając na pytania widzów. Językoznawca Jerzy Bralczyk jakoś nigdy nie zaskarbił sobie więcej niż dwóch minut mojej uwagi.

Nie potrafię przetrawić tego leksykonu. Nie przemawia do mnie styl autora ani jego silenie się na żarty. Nudzi mnie i odstręcza ta cieniutka przecież książeczka. I doprawdy nie wiem, co takiego autor uczynił, że choć wszystko ma tu sens i uzasadnienie, to całość jawi mi się jeno jako nudny, zaplątany bełkot bez przekonania.

4/10

W zamian polecam arcyciekawe pozycje spod pióra profesora Miodka:
-RZECZ O JĘZYKU (Ossolineum, Wrocław 1983)
-ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY SŁOWO (PIW, Warszawa 1993)
Trzeba jednak pamiętać, że są to książki stare i niektóre porady są już dla nas nieaktualne (słowo "pielęgnacja" - na ten przykład - nie jest już błędem językowym).

...

sobota, 19 lipca 2008

Trochę kina...

Dziś bez ocen. Dwie książeczki dla kinomanów.

Image Hosted by ImageShack.us


STEPHANE BONNOTTE - LOUIS DE FUNES
(Assimil, Kraków 2003)

Ze szczerym zdumieniem dowiedziałam się, jak wiele wspólnych cech łączy mnie z moim ulubionym aktorem - ambicja, perfekcjonizm, pewna niezdolność do odczuwania spokoju ducha i komfortu, pracoholizm, paraliżująca nieśmiałość, życie w kajdanach obaw i lęków, poświęcenie dla pasji, która odbiera zdrowie fizyczne (!) i spokojność umysłu, pozbawia zdolności prawdziwego "wypocznienia", lęk przed krytyką o brak zaufania do ludzi...

Książka nie tak ciekawa jak krótki dokument telewizyjny, który swego czasu wyemitowała TVP2, niemniej warta przeczytania.


Image Hosted by ImageShack.us


JAN KOCHAŃCZYK - FILMOWE SKANDALE I SKANDALIŚCI
(Wydawnictwo książkowe Twój Styl, Warszawa 2005)

Całkiem ciekawa pozycja - po dwie trzy kartki na każdego skandalistę (m.in. Disney, Kubrick, Chaplin, Eisenstein) łącznie z krótką notą biograficzną każdego. Książce zarzucam fatalną jakość zamieszczonych zdjęć i...parę kłujących w oczy literówek.

...

poniedziałek, 7 lipca 2008

Jak pech to pech...

...



Prawie natychmiast po zamieszczeniu mojego pierwszego posta, mój stary, rozpadający się laptop postanowił wyłączyć się na zawsze.

Tak oto straciłam moje okno na świat.

Co gorsze, nie mogę pracować nad zakończeniem mojej trzeciej powieści.

Jedyne co teraz robię, to pogrążanie się we wściekłej frustracji.

W takich chwilach przydałyby się takie rzeczy jak "życie" i "kumple".



...

niedziela, 29 czerwca 2008

Nudny chiński sędzia

Image Hosted by ImageShack.us


ROBERT VAN GULIK - SĘDZIA DI, NASZYJNIK I TYKWA
(PIW, Warszawa 2007)

Nie rozumiem popularności serii o sędzim Di. Lubię kryminały, bardzo interesuje mnie kultura Dalekiego Wschodu, ale nie sądzę, aby kiedykolwiek przydarzył mi się dzień tak nudny, by sięgnąć po jeszcze jedną pozycję van Gulika.

Powiem szczerze - nie spodziewałam się intrygującej fabuły na poziomie Agathy Christie, ale liczyłam, że dowiem się choć co nieco o życiu dawnych Chińczyków. Niestety rozczarowałam się całkowicie - żadnych ciekawostek ani nawet barwnych, żywych opisów, które mogłyby podziałać na wyobraźnię.

Książka jest nudna, opisy suche i nieciekawe, intryga ani nie zaskakująca ani wciągająca - po prawdzie to w ogóle nie obchodziło mnie jak to się wszystko wyjaśni, a chyba nie o to w kryminałach chodzi.

Odradzam, wystawiając książce ocenę 5 na 10.

Jeśli ktoś szuka dobrej i wciągającej opowieści o zbrodni, a jest miłośnikiem kultury Dalekiego Wschodu, powinien niezwłocznie zapoznać się z "DZIWNĄ HISTORIĄ O UPIORACH Z LATARNIĄ W KSZTAŁCIE PIWONII" (Sanyuutei Enchoo - Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981).
Miłośnikom kryminałów pozostaje niedościgła wciąż Agatha Christie (szczególnie zachęcam do "I NIE BYŁO JUŻ NIKOGO" znane też jako "Dziesięciu murzynków" tudzież "Dziesięciu żołnierzyków").